UWAGA !!!


Szukajcie mnie pod pseudonimem - Claudia Alyssa Steward !
Chomikuj: whisper.of.soul !
zmiany _ zmiany _ zmiany _ zmiany !!!

sobota, 9 lipca 2011

Szept duszy - Rozdział 2

Jak to zwykle mają najwięksi szczęściarze, skasował mi się cały drugi rozdział, który był długości papieru toaletowego i był najpiękniejszym tekstem, jaki w życiu napisałam. I mówię szczerze. Drugi raz za Chiny nie uda mi się napisać podobnego. Bo nawet nie pamiętam co i jakimi słowami to wszystko napisałam. Szlag mnie zaraz trafi, w tej chwili mało co widzę przez łzy i co chwilę wydobywa się z mojego gardła przerażający i bardzo głośny jęk, powiedziałabym nawet ryk rozpaczy. Mam tylko nadzieje, że śpiąca siostra się nie budzi, a rodzice nie zlecą się na raz dwa trzy w moim pokoju. Mam ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy, a najlepiej jeszcze z nóg. Wliczając kolana. Serce bije mi jak jakiś bęben. No, cóż nie codziennie pisze się z t a k ą weną rozdziały długości ponad 200 linijek. Chyba skończę z pisaniem od razu na blogu. Lepiej będę pisać na wordzie i dopiero przesyłać na bloga. A oto część tekstu jaki udało mi się napisać, mając przed oczami wyłącznie rozmazany obraz monitora. Więc może to być nieskładne, wybaczcie. ciao.
edit: Dobra, skończyłam w końcu ten nieszczęsny rozdział ;-)
Pamiętna noc.

To było jak kropla w morzu. Jak jedna, krótka fantastyczna chwila w moim czysto realnym życiu. Nie mogłam pozbierać myśli. Teraz byłam tylko ciekawa o czym o n myślał. Czy czuł te wszystkie szumy w głowie, dreszcze na ciele. Czy on czuł to samo co ja...
Dokuczliwy głos rozsądku jednak mnie nie opuścił. W głowie pozostały pytania "Co ja robię?", "Do czego to wszystko prowadzi?". Może to wcale nie było takie wspaniałe. Może to wszystko sobie wymyśliłam. A ja, głupia, wpatrywałam się w niego jak w najpiękniejsze dzieło słynnego malarza. Jak na coś, co przytrafia się tylko prawdziwym szczęściarzom. Czułam teraz, że to był dar od losu. Zobaczyć go. Pewnie zniechęcił się moim natarczywym spojrzeniem. Ale przecież, gdyby nie czuł tego samego, nie robiłby tego... wszystkiego. Nie działałby tak na mnie. W tej chwili biłam się z myślami. Nic nie składało się w realną całość. Sposób, w jaki na mnie patrzył, nieustannie pojawiał się w mojej głowie.
Co prawda,jestem romantyczką. Coraz mniej jest takich ludzi w dzisiejszym świecie. Niestety niektórzy mylą pewne pojęcia i przez strach związany z konsekwencjami bycia niezrozumianym przez innych ludzi, odrzucają od siebie tę najprawdziwszą prawdę. Romantyczny człowiek to taki, który zamiast potrzeby odczuwania wyłącznie dobrej zabawy, czy zwykłego "chodzenia na pokaz", potrzebuje wzajemnej opieki, stabilności, czystej i niezobowiązującej miłości. Nie tylko chodzi tu o te ciche spojrzenia, jakie widzi się w filmach, zakazaną miłość, grzech w postaci bycia szczęśliwym, kiedy to potykamy się o drażniącą rzeczywistość. Gdy w pogoni za uczuciem, całkowicie oddajemy się miłości, nie zważając na wszelkie zasady i normy. To jest piękne. Jak mimo wszelkich przeciwności losu, potrafimy, ba, jesteśmy zmuszeni przez serce gonić. Gonić za silnym pragnieniem. To jest piękne - kłótnie o to, kto kogo kocha bardziej i kto jest szczęśliwszy. I kiedy nie przynoszą one skutku. Bo dla każdego ważne jest, by druga połówka pożądała nas równie mocno i jeszcze bardziej niż my. Dla nas, romantyków, ważne jest po prostu być. Być z drugą osobą, bez względu na wszystko, na dobre i na złe. Wtedy, gdy jest nam naprawdę potrzebna, jak i wtedy, gdy ona potrzebuje nas. Bo cóż to za miłość nie opierająca się na wzajemności. Prawdziwa, to taka, kiedy jesteśmy z bliskim na zawsze. I kiedy potrafimy wybaczyć mu najgorszy wybryk, jeśli go żałuje. Gdy uczucie jest silne, nic nie może go zniszczyć, bo targa ono dwoma sercami i nie pozwala ich rozłączyć. Prawdziwa miłość może sprawić, że będziemy gotowi umrzeć w imię ukochanej osoby. A wszystko dlatego, że uczucia tego nie rozłączy nawet śmierć. Bo rozdzieli tylko ciała, a dusze nadal będą razem. Będą fruwać tam, w niebie, szczęśliwe jak nigdy dotąd, w czasie gdy łzy będą spływać z ciał pozbawionych siebie. Żywe, czy martwe, obie będą cierpieć, ale wkrótce zostaną wynagrodzone.
Siedziałam w kuchni na progu krzesła, obracając w dłoniach zakrętkę od Coca-coli. Niechętnie zerknęła na zegarek. Jedenasta. Myśli w głowie ciągle narastało. Roiło się tam już od wypowiedzianych wczoraj przez Dawida słów, wszystkich zdarzeń. Jeszcze raz zapragnęłam wrócić myślami do wczorajszego dnia.
Kiedy całe towarzystwo zajęte było puszczaniem petard, m y staliśmy nieruchomo, co prawda daleko od siebie, ale się widzieliśmy. Starałam się przybrać jak najbardziej realistyczną minę, mającą ukazywać zainteresowanie. Petardami, rzecz jasna. Ale to nie było łatwe, kiedy czułam na sobie jego wzrok. Chciałam, ale bałam się na niego spojrzeć, chcąc nie wyjść na zbyt nachalną. Już i tak tyle błędów narobiłam... Przynajmniej tak mi się wydawało. Ale raz na jakiś czas musiałam dać się ponieść pragnieniu i na niego spojrzeć. Patrzenie na niego, od tamtej chwili, było dla mnie tlenem. Bez tlenu nie potrafimy żyć. Ja nie potrafiłam żyć, bez jego widoku.
Kiedy i dla reszty puszczanie fajerwerków zrobiło się nudne, rozeszliśmy się wszyscy po okolicy. Kiedy od razu do mnie podszedł, znowu poczułam to dziwne uczucie, które mi się podobało. Chciałabym czuć je ciągle. Chciałabym widzieć go cały czas. Bałam się, że o coś zapyta, ale na szczęście szliśmy w milczeniu. Dopiero po kilku minutach się odezwał.
Nie pamiętam dokładnie tej rozmowy, mimo że była dla mnie ogromnym przeżyciem. Może dlatego, że kolejne wydarzenia po prostu ją przyćmiły. Nic w tym dziwnego.
Rozmowa toczyła się o szkole, rodzinie. Podstawowe gadki, jakie chłopak wykorzystuje, kiedy chce zacząć rozmowę, ale nie wie jak to zrobić.
Kiedy oddaliliśmy się od grupy tak, że nie byli już w stanie nas zobaczyć, Dawid zaprowadził mnie w swoje ulubione miejsce. Coś w postaci parku dla dwojga. Może to głupie, ale czułam pewnego rodzaju zaszczyt. Bo być z t a k i m chłopakiem w parku dla dwojga... To marzenie każdej dziewczyny. Dalej było tylko lepiej.
Założyliśmy się, że wejdę na murek i przejdę całą jego długość, nie upadając przy tym. On oczywiście obstawiał, że mi się nie uda. Widziałam, że w duchu we mnie wierzy. Ale w oczach miał jakiś plan.
Powoli i ostrożnie wdrapałam się na dość wysoki mur. Lekko się potknęłam, ale Dawid mi to wybaczył. Kiedy byłam już na górze, nogi zaczęły mi się trząść. Sama nie wiem dlaczego, bo nie była to bardzo duża wysokość. Postanowiłam nie patrzeć w dół i wierzyć, że mi się uda. W duchu liczyłam, że może czeka mnie za to jakaś nagroda. I to dodało mi odwagi. Niestety nie na moją korzyść. Nogą zahaczyłam o kamień wystający z grubej powierzchni. Poleciałabym na ziemie... gdyby mnie nie podtrzymał. Złapał moje obie ręce, poczekał, aż zatrzymam równowagę i puścił tylko jedną. Chwile patrzyliśmy na nasze ręce, po czym postanowiłam iść dalej. Nie opuszczała mnie ciekawość, co będzie, kiedy dojdę do końca. Po kilku metrach zatrzymałam się, żeby nabrać trochę oddechu. I ujrzałam, jak Dawid wdrapuje się na murek, nadal trzymając moją rękę. Zaraz potem stał już obok mnie. Nasze oczy spotkały się, a my wybuchliśmy śmiechem. Nie wiem dlaczego i po co. W swoim towarzystwie byliśmy po prostu szczęśliwi. Nie zamierzaliśmy patrzeć wokół siebie, by przypadkiem nie zobaczyć zainteresowanych zbiegiem akcji gapiów. Śmiech zrobił swoje, a ja znowu straciłam równowagę i upadłabym, gdyby mnie nie trzymał. Moja lewa noga zwisała nad ziemią, a druga była skulona, ale leżała nadal na murku. Chłopak mruknął coś pod nosem, znowu zaśmiał się, a kiedy się opanował, podciągnął mnie na swoją wysokość. Teraz nasze twarze znajdowały się na przeciwko siebie. Kiedy już przestaliśmy się śmiać, postanowiłam coś powiedzieć.
- Wiesz... - wiedziałam, co chciałam mu powiedzieć, ale żadne słowa nie sklejały mi się na tyle, bym mogła ukazać mu je w takiej postaci. - ja... chyba...
Nie zdołałam powiedzieć nic więcej, bo jego twarz, delikatnie zbliżyła się do mojej, a nasze wargi spotkały się.
A potem, pamiętam tylko te dreszcze na ciele, ciepło, jakie rozgrzewało moje ręce...
Nie wiem, ile to trwało. Może kilka minut, może godzin. Świat zniknął na tą chwilę. Zostaliśmy tylko my dwoje. I murek, na którym staliśmy.
Nagle, świat przewrócił się do góry nogami, ja poczułam, że lecę, nie sama, bo razem z Dawidem. To, trochę mnie uspokoiło. Okazało się, że tym razem nie tylko ja straciłam równowagę, a my spadliśmy z murku na twardą ziemię. Leżeliśmy teraz obok siebie, a nasze dłonie tylko lekko się stykały. Znowu wybuchliśmy śmiechem, przerywanym przez jęki z bólu. Ale ból był nie ważny. Po tym wszystkim, tylko jedno było ważne. Pocałował mnie.
Rzuciłam przed siebie trzymaną zakrętkę i złapałam się za głowę. "Boże, przecież mnie pocałował, musi coś do mnie czuć", pomyślałam. Wstałam z krzesła i kopnęłam jego nogę. Podeszłam do lodówki, wyciągnęłam wczoraj kupioną pizzę i podgrzałam ją w mikrofalówce. Rodzice jeszcze spali, a w domu panowała okropna cisza.

Zmykam na tydzień. Zamierzam nie myśleć dniami i nocami o Others. Zabieram z tego dni, a w nocy będę myśleć ;) muszę. pozdrawiam;*