UWAGA !!!


Szukajcie mnie pod pseudonimem - Claudia Alyssa Steward !
Chomikuj: whisper.of.soul !
zmiany _ zmiany _ zmiany _ zmiany !!!

czwartek, 26 maja 2011

Szklane drzwi - Rozdział 2

Rozdział 2
"Zguba"


Obudziłam się zanim zadzwonił budzik. Nic dziwnego. Zasnęłam dopiero dwie godziny po położeniu się spać, a moja obsesja kilkakrotnego sprawdzania, czy drzwi są zamknięte udzieliła się trzy razy. Miałam prawo być przewrażliwiona. Po zjedzeniu śniadania, na telefon stacjonarny zadzwoniła moja mama z pretensjami, że nie odbieram komórki. Kiedy usłyszała o kradzieży, przez chwilę czułam przez słuchawkę jak ogarnia ją głupota. Nastała głucha cisza, a potem poczułam przemawiający przez mamę lęk. Było to zrozumiałe - zawsze była nadopiekuńcza, a teraz było jej przykro, bo nie mogła pomóc. Zawsze mówiła, że w każdej chwili, w każdej sprawie mogę na nią liczyć. Teraz to ja czułam się nieco nieswojo, było mi jej szkoda, bo była świadoma swojej niemocy. Starałam się w jakiś sposób ją uspokoić. A może sama siebie chciałam przekonać, że nie jest tak źle, jak mogłoby być. Nie znając odpowiedzi na to pytanie, zakończyłam rozmowę. Nie miałam zamiaru iść dzisiaj na zajęcia. Moją "misją" było odnalezienie złodzieje i, oczywiście, mojej torebki.
Na policję pojechałam taksówką. Od razu wybiłam sobie z głowy chodzenie zupełnie samej po tej okolicy - nawet o ósmej rano. Kto powiedział, że tacy ludzie okradają tylko w nocy? Otworzyłam szklane drzwi i weszłam na komisariat. Przesłuchanie wyglądało trochę tak, jakbym to ja ukradła komuś torebkę. Powiedziałam wszystko, co pamiętałam.
- Wie pani jak wyglądał mężczyzna? - zapytał mnie jeden z policjantów. Siedział na obrotowym krześle, wystukując jakiś rytm jednym butem.
- Myślę, że był on w podobnym wieku do mojego... mam 19 lat. On może mógł być trochę starszy. Z tego co pamiętam, miał ciemnobrązowe włosy, krótkie włosy, kaptur na głowie, dres. To chyba wszystko co pamiętam - powiedziałam i szykując się do wyjścia, wstałam z krzesła, ale policjant mnie powstrzymał.
- Jest pani pewna, pani Stemple? Im więcej szczegółów nam pani przekaże tym szybciej i łatwiej będzie nam go znaleźć. - zastanowiłam się jeszcze chwilę i starałam się przypomnieć sobie wszystko od początku do końca ze szczegółami.
- Był bardzo szybki. Bardzo...
- Aha, czyli mógłby to być, że tak powiem, już doświadczony, powiedziałbym - zawodowy złodziej.
- Na to wygląda - mruknęłam, myślami jednak będąc we wczorajszym wieczorze. - Chyba miał niebieskie oczy... - przypomniałam sobie.
- Jakiego koloru był ten dres?
- Nie jestem pewna, było ciemno. Ale chyba granatowy. - Policjant bazgrał coś na kwadratowej karteczce, najprawdopodobniej wszystko, co powiedziałam.
- Co było w tej torebce?
- Portfel, telefon i dokumenty - wyrecytowałam już któryś raz z ironią. Pokiwał głową, nadal coś zapisując.
- Dobrze, to chyba wszystko. Zadzwonimy, jak coś znajdziemy. - Podałam swój numer telefonu i wyszłam.
Po powrocie do domu kompletnie nie wiedziałam za co mam się zabrać. Usiadłam przy stole i wyjrzałam przez okno. Przez to wszystko nie zauważyłam tej pięknej pogody, tak przecież przeze mnie wyczekiwanej. W końcu na niebie pojawiło się słońce. Zima dłużyła się niemiłosiernie, a ja, zniecierpliwiona, odliczając dni do wiosny, skreślałam na kalendarzu każdy miniony dzień. Spojrzałam na niego. Wisiał na ścianie w lewym rogu kuchni. 15 marca – imieniny Klemensa i Ludwika, nie został skreślony. Dzisiaj był 16-sty. Zrezygnowana wstałam z krzesła i długopisem napisałam duży krzyżyk. Kilka razy jeszcze poprawiłam kreski, przypominając sobie 15-stego marca. Serce zabiło mi szybciej.

sobota, 21 maja 2011

Szklane drzwi - Rozdział 1



Rozdział 1
Pierwsze spotkanie


Tego dnia wracałam z zajęć prosto do domu. Lekcje przedłużyły się, było około godziny osiemnastej. Zwykle w czasie zimy, o tej porze jest już ciemno. A była to zima.
Czułam, jak na mój nos spadła kropla deszczu. Nie miałam ani parasola, ani kaptura w kurtce. Przyspieszyłam kroku, by nie zmoknąć zbyt mocno. Atmosfera zdawała się bardzo dziwna. Na ulicy było cicho. Nie widziałam żadnych przechodniów, samochody nie jeździły. Zazwyczaj była to cicha ulica, na poboczu miasta, jednak tego wieczoru czułam się, jak jeden z bohaterów głupiego horroru. Sama nie potrafiłam określić, jakie uczucie tliło się we mnie, nie mogłam rozpoznać własnych emocji. Poczułam czyjś wzrok na sobie. „Oszalałam – pomyślałam. – Przecież nikogo tu nie ma”. Ponagliłam się w duchu i poszłam dalej, nie oglądając się za siebie. Ale nie przestałam o tym myśleć.
Usłyszałam za sobą kroki. Szybki, zdecydowany chód spóźnionego albo zaganianego człowieka. Szłam dalej, ale kroki za mną zdawały się coraz bliższe i szybsze. W tej chwili po prostu pomyślałam, że jestem przewrażliwiona. Co mi strzeliło do głowy właśnie dzisiaj. Skoro codziennie od kilku lat chodzę tą samą ulicą… Obejrzałam się za siebie i wtedy go zobaczyłam.
A może zobaczyłam to nie jest odpowiednie słowo? Bo jak można nazwać uczucie, jakie we mnie siedziało, kiedy zobaczyłam, jak chłopak gwałtownie chwyta mnie za rękę i próbuje wyrwać torebkę? Strach? Zaskoczenie? Nie potrafiłam go nazwać. Zaczęłam się wyrywać i głośno krzyczeć.
- Zostaw mnie! – wykrzyknęłam mu w twarz, a on nie powiedział nic, a wyrwał mi torebkę z ręki. – Stój!
Uciekł. W tym momencie kompletnie nie wiedziałam co robić. Postawiłam sobie zasadnicze pytanie. Czy uciekać ile sił w nogach prosto do domu, czy biec za nim? Bezsilnie stanęłam ze wzrokiem wbitym w uciekającego złodzieja i rzuciłam się w pogoń za nim. Może nie była to przemyślana decyzja, ale kompletnie nic w środku nie podpowiadało mi, co mam zrobić. Byłam głupia, że za nim biegłam – nie mówiąc już o tym, że w życiu bym go nie dogoniła, tylko zmęczyłam się tak jak nigdy i zdyszana byłam zmuszona do zrobienia sobie przerwy. Nie miałam wyboru. Jedyną i odpowiednią drogą było udanie się do domu. Nawet nie zauważyłam, że z moich włosów spływają strumienie wody, a na twarzy mam coś, przypominającego rozmazany węgiel. Dopiero w odbiciu szyby pobliskiego kiosku ujrzałam siebie w takim stanie. Ale nie to było przecież teraz najważniejsze. W torebce było wszystko – telefon, dokumenty, portfel z dużą ilością pieniędzy. Jedyne szczęście w nieszczęściu to fakt, że klucze do domu miałam w kieszeni.
Przekręcając klucz w zamku poczułam dziwną ulgę. W końcu dotarłam cała do domu. No, może nie zupełnie cała, a pozbawiona ważnych dla mnie przedmiotów. Nie wiadomo dlaczego, przeklinałam się w duchu, że nie trzymałam jej tak silnie, jak powinnam. Te myśli jednak starałam się odganiać. Mogłoby skończyć się gorzej, a o tym wolałam nie myśleć. Przerażającą ciszę musiałam przerwać, włączając telewizor. Dłużej nie mogłam już tego znieść. Wróciłam jeszcze raz do przedpokoju, przekręciłam zamek w drzwiach i dwa razy sprawdziłam, czy na pewno je zamknęłam.
Zadzwoniłam na policję i powiadomiłam ich o kradzieży. Jak zwykle, pocieszając mnie, powiedzieli, że zajmą się sprawą i na sto procent znajdą bandytę. Kazali mi przyjść na komisariat i opisać chłopaka, ale nie byłam w stanie przezwyciężyć strachu. Powiedziałam, że dzisiaj naprawdę nie mogę, ale jutro stawię się na miejscu o ósmej. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał godzinę dziewiętnastą i przyszykowałam sobie kolację. Jedynym wyjściem było nie myślenie o minionym dniu i stworzenie sobie nadziei. Tak też starałam się robić. Umyłam się pospiesznie i położyłam spać.

środa, 11 maja 2011

Zapomnisz

http://www.youtube.com/watch?v=f4smEzlukoY

Odłożyłam do szklanki szczoteczkę do zębów i ostatni raz spojrzałam w lustro. Zrezygnowana wycofałam się z łazienki i powoli stąpając przeszłam do swojego pokoju. Zrobiłam w nim cztery kroki, patrząc na swoje stopy.
- Słodka piżamka - usłyszałam głos, który wydawał się pochodzić gdzieś z bliska. Odruchowo uniosłam głowę przed siebie. Siedział na moim łóżku wyraźnie skrępowany, co nie było z pewnością jedną z cech jego charakteru. Kciukiem rysował kółka na wierzchu drugiej dłoni.
- Jestem zmęczona, Damon - powiedziałam niemiło, z resztą nie zastanawiając się nad swoją odpowiedzią. Ostatni raz, kiedy był w moim pokoju nie skończył się dobrze, toteż od razu poczułam ogarniający mnie strach, a zarazem smutek spowodowanym tym faktem. Wstał powoli i postawił pierwszy krok w moją stronę. I drugi, i trzeci. Stojąc metr ode mnie pokazał mi, co trzyma w ręku. Wystawił mój naszyjnik na wysokość swojej twarzy i czekał na moją reakcję.
- Przyniosłem ci to. - Odruchowo otworzyłam usta zdziwiona tym wszystkim.
- Myślałam, że zginął - mówiłam o nim, jak o osobie. Była to bardzo ważna rzecz, jaką podarował mi Stefan. Damon pokręcił głową. - Dziękuję. - wyciągnęłam rękę, prawie chwytając przedmiot, ale Damon zdążył cofnąć rękę. - Daj mi go - poprosiłam. Jeszcze chwilę trzymał go w tej samej pozycji, patrząc na mnie tak, jakby chciał mi coś powiedzieć. Koniecznie bez naszyjnika. Zamarłam. Co znowu kombinował? Mógł teraz zrobić wszystko. Mógł mnie skrzywdzić, wykorzystać... Przecież nie miałam ochrony. Mógł mną manipulować. Kazać mówić prawdę. Wszystko.
- Po prostu chcę ci coś powiedzieć. - Zgadłam.
- Dlaczego musisz mi to powiedzieć, nie dając mi naszyjnika? - zapytałam zdenerwowana. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Przecież się go nie bałam. Damon pomagał mi od dłuższego czasu, a potem... Potem przyszedł do mojego pokoju i chciał zabić mojego brata. Cudem udało mu się przeżyć. Cudem. Wiedziałam już do czego jest zdolny. Mimo to jednak, czułam, że się go nie boję.
- Bo to, co ci teraz powiem jest... - zastanowił się chwilę nad dobraniem odpowiednich słów. Patrzył nadal w dół. Nie mógł mną sterować. Byłam bezpieczna. - jest prawdopodobnie najbardziej egoistyczną rzeczą, jaką kiedykolwiek powiedziałem w swoim życiu. - Zerknął na mnie, chcąc wiedzieć, czy jestem gotowa. Zakręciło mi się w głowie.
- Damon, nie mów tego. - Kompletnie nie spodziewałam się niczego, nie podejrzewałam co ma mi do powiedzenia. Ale wiedziałam, że jeżeli on uważa to za egoistyczne, to ja będę odczuwać to podwójnie. Poza tym ten jego dziwny spokój. Ta szczerość, zero żartów. Powaga.
- Nie, muszę to teraz powiedzieć. - Wyglądało to jakby wszystkie emocje, jakie mieściły się w jego sercu wypłynęły na powierzchnię jego ciała. Podszedł do mnie te kilka kroków i delikatnie złapał mnie za ramiona. - Po prostu musisz to usłyszeć. - Teraz brzmiało to jakby przepraszał. Chciał się wycofać, a jednocześnie coś ze środka zmuszało go do wyznania. Popatrzył mi w oczy. Głęboko w oczy. Wiedziałam, że nie chodzi mu o coś złego. Widziałam to w jego jasnozielonych tęczówkach. Rozpoznałabym kiedy by kłamał. Nasze twarze dzieliło parę centymetrów, a jednak się nie bałam.
- Kocham cię, Elena. - Zrobiło mi się duszno. Co on wyprawiał? Tego nie spodziewałabym się nigdy. Byliśmy tylko przyjaciółmi, jeśli można tak nazwać więź łączącą człowieka z wampirem. - I właśnie dlatego, że cię kocham, nie mogę być samolubny. Dlatego nie możesz wiedzieć. - Nie zrozumiałam. Skrzywiłam brwi, a Damon to zauważył. Wiedział, że nie rozumiem, ale nie chciał tego tłumaczyć. Chwilę staliśmy w milczeniu. Ja zszokowana, on szukający odpowiednich słów.
- Nie zasługuję na ciebie. - Z przypływu emocji pokręciłam głową. Mówił dalej. - Ale mój brat tak. - Znowu nie rozumiałam. Skoro tak, po co mi to mówił? Przybliżył swoją twarz do mojej i pocałował mnie w czoło. Nie wiem dlaczego żałowałam, że nie całowaliśmy się naprawdę. Przecież kochałam Stefana. Ta myśl zaraz zniknęła. Przecież Damon chciał zabić mojego brata. Przecież jest zdolny do wszystkiego. Nie mogłam się z nim przyjaźnić. A tym bardziej, nie mogło nas łączyć nic więcej. Znowu patrzył mi prosto w oczy, a ja nieco skrępowana, spuściłam wzrok, ale nie wytrzymałam ciekawości. Znowu na niego spojrzałam. Swoją prawą ręką pogłaskał kosmyk moich włosów.
- Boże, gdybyś mogła o tym nie zapominać - szepnął, a ja znowu skrzywiłam się, nie wiedząc dlaczego tak powiedział. Jeszcze bardziej przybliżył swoją twarz, a nasze oczy znajdowały się na tej samej wysokości. - Ale musisz. - Po jego policzku spłynęła łza.
Mrugnęłam i przed moimi oczami pojawił się mój pokój. Rozejrzałam się, sama nie wiedząc za czym. Okno było otwarte. Być może otworzyłam je wcześniej. Nie pamiętałam. Coś jeszcze się zmieniło. Na szyi poczułam swój naszyjnik.

środa, 4 maja 2011

Kiedy leżę umierając



Czy zastanawialiście się kiedyś co spotka nas po śmierci? Jestem pewna, że odpowiedź byłaby twierdząca. Istnieje nieskończenie wiele teorii, na temat tak zwanego "życia po życiu". Jedni myślą, że kiedy umrzemy - pójdziemy do nieba. I tam wejdziemy do raju, gdzie wszystko będzie nam można, gdzie będziemy leżeć, leniuchować i nie myśleć o porządku dziennym. Zero obowiązków. Zero zmartwień. Błogość.
Kolejne teorie zwracają się ku konsekwencjom naszych grzechów. Babcie opowiadały nam, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, że tam właśnie kończą "źli" ludzie. "Źli" - ale kto tak naprawdę jest złym człowiekiem? Tu stawia się kolejna wizja. Bóg będzie sądził nas ze wszystkich spraw, jakie w życiu zrobiliśmy. Podliczy złe i dobre rzeczy, jakie udało nam się zdziałać w całym życiu. I wtedy ostatecznie zdecyduje, czy człowiek warty jest nieba. Inni ludzie uważają, że Bóg nie mógłby nie przyjąć nas do swojego królestwa. Nie mógłby tak po prostu podliczyć wszystkiego. I co, liczba rzeczy, których zrobiliśmy w życiu więcej, zaważą? I to wszystko miałoby się składać na miejsce, gdzie wstąpilibyśmy po śmierci? Każdy człowiek ma inne wizje. Każdy człowiek ma inną wyobraźnię. Inną teorię.
Ostatnie lata mojego życia nie przebiegały tak, jak bym chciała. Na pewno nie marzyłam o tak spędzonych chwilach, jakie pozostały mi do śmierci. Kiedy moja mama powiedziała mi o tym, że jestem chora na raka, nie próbowałam nawet pogodzić się ze śmiercią. Wierzyłam, że jest coś, jakaś iskra nadziei, która zaważy. Zaważy tak, jak ilość rzeczy dobrych zaważy na dostaniu się do upragnionego raju - nieba. Wiedziałam, że jeśli będę miała tą nadzieję - uda mi się przeżyć. Starałam się myśleć pozytywnie. Rodzina i przyjaciele, ich sztuczne uśmiechy, żarty na pocieszenie. We wszystkim płynął pesymizm. Tylko ja myślałam optymistycznie, co mogłoby się zdawać dziwne. Człowiek, który spędza być może ostatnie dni, a może nawet ostatni dzień, myśli, że uda się go jeszcze uratować. Wyleczyć. Nie byłam nigdy wrażliwą osobą. Zawsze ciągnęło mnie do ryzyka. Chciałam udowodnić sobie i innym, że stać mnie na rzeczy, na które innych nie stać nawet za najwyższą stawkę. Byłam odważna, ale i rozważna. Nie robiłam byle głupot, chcąc się przypodobać kolegom. Może to wydawać się dziwne, ale lubiłam siebie. Całą. Jak mało kto, nie szukałam u siebie wad, co mogło też niekorzystnie wpływać na moją osobowość. Byłam lubiana także przez innych. Powodzenie u chłopaków, czasem zazdrość koleżanek - choć tu, sama dokładnie nie wiedziałam o co toczyła się zazdrość. Nigdy przecież nie byłam naprawdę bogata, a z resztą, byli dużo bogatsi ode mnie, nie znajdujący zazdrości innych.
Umarłam mając równo dwadzieścia lat, dokładnie w dniu moich urodzin. Ale od początku.
Ze zmęczenia zamknęłam oczy. Przez chwilę myślałam o tym wszystkim. O chorobie, o rodzinie, o śmierci. O moim słabnącym powoli, pozytywnym nastawieniu. Nagle poczułam ostry ból w sercu. Tak, jakby ktoś wbijał mi ostry nóż w sam jego środek. Ból był niemiłosierny. Zakręciło mi się w głowie. Otworzyłam oczy, ale ujrzałam tylko intensywne, białe światło. Światło dzienne, które zdawało się teraz dla mnie niezwykłą męczarnią dla oczu. Szybko zacisnęłam powieki tonąc w bólu. Zimny dreszcz przeszedł po całym moim ciele, zaczynając od ramiom, idąc po plecach, udach, aż po stopy. Świat znowu zawirował.
Zrozumiałam, że to już. Że przyszła po mnie śmierć.
Cała drżałam nie tylko ze strachu, ale teraz z zimna, które oplatało całe moje ciało. Czułam, jak zjeżdżam w dół. Jakby, windą. Ciśnienie w mojej głowie pulsowało. Nagle zrobiło mi się bardzo gorąco. Coraz szybciej zjeżdżałam w dół. Widziałam jak zjeżdżam po czarnej przestrzeni do jasnego, białego światła. Tunel. Jane koło, widniejące na końcu zaczęło wypełniać się czarną plamą. Powoli zaczęła się kształtował. W postać. Znowu zimno powróciło, tym razem nieco mniej przerażające. Postać widziałam już nieco dokładniej. Długie, rozwiane, lekko falowane włosy powiewały na tle jasnego koła. Długa suknia, czy może bardziej szata falowała na wietrze, to unosząc się, to spadając znów na ziemię. Ziemia. Była już zauważalna. "Winda" zwolniła. Teraz mogłam dokładnie obserwować, jak postać nabiera delikatnych kolorów. Jak rysy zagięć materiału zaczynają się wyostrzać. Jak twarz nabiera wyrazu. Wiatr powiał jakby od dołu, odsłaniając nagie stopy postaci. Jej ręce rozłożone były lekko w dwie strony, a dłonie - rozłożone, z lekko zgiętymi do środka palcami, wyglądały, jakby zapraszały mnie do podejścia bliżej. Zjeżdżała coraz wolniej. Temperatura zaczynała powoli mi odpowiadać. Było zimno, ale nie za bardzo. Już nie drżałam. Nie czułam bólu w sercu. Teraz czułam się zwykłym człowiekiem. Może nieco lżejszym. Znajdowałam się około pięciu metrów przed postacią. "Winda" zatrzymała się. Teraz stałam na własnych nogach. Zrozumiałam, że mam podejść bliżej. Cztery metry. Dwa metry.
Wyciągnął do mnie rękę w zapraszającym geście. Normalnie, gdyby obca osoba uczyniłaby identyczny gest - zignorowałabym ją. Nie ufałabym jej. Do tej postaci czułam coś. Silne uczucie. Gruba więź. Choć przecież nigdy się nie poznaliśmy. A może od zawsze się znaliśmy, tylko o tym nie wiedziałam. Miłość. Czułam do niego wszechogarniającą miłość. Ni taką, jaką czułam, do chłopaka poznanego w drugiej klasie podstawówki. To było coś, podobnego do uczucia jakie tliło się między mną a poją rodziną. Tak, wydawał się jak ktoś z mojej rodziny. Tyle, że darzyłam go pełnym zaufaniem. Chwyciłam pewnie jego dłoń.
Szliśmy ciemnym korytarzem, zbliżając się do jasnego koła. Zerknęłam na jego twarz. Była poważna, ale na swój sposób szczęśliwa. Nie patrzyła na mnie. Znowu zechciałam dotrzeć wzrokiem w głąb światła. Czułam, że jesteśmy już niedaleko. Nie bałam się tego miejsca. Byłam tylko jego ciekawa. Wyglądał na to, że zostało nam tylko kilka metrów. Wzięłam głęboki oddech. Wstąpiliśmy w głąb tajemniczego światła. Nie widziałam drogi. Nie było jej. Popatrzyłam przed siebie i zamarłam. Przestrzeń przypominała niebo. Była niebem. Jasność nie była już taka ostra, stała się teraz lekkim, jasnym błękitem, połączonym z bielą i nieraz delikatną żółcią. Chmury wyglądały jak gęste, miękkie kłębki waty cukrowej. Nie to jednak było najpiękniejsze. Miliony, a może miliardy par oczu spoglądało prosto na mnie. Zaparło mi dech w piersiach. Każda postać budziła we mnie odrębne wspomnienie. Pierwszą postacią był mój ojciec. Umarł jako ostatni, z bliskich mi osób. Uśmiechał się lekko, wyciągając ręce tak, jak Jezus na przywitanie. Za nim, dostrzegłam prababcię. Stała w długiej sukni, powiewającej na wietrze. Obok - mój pradziadek. Za nim kolejne bliskie mi osoby, które odeszły. Jeszcze dalej, zauważyłam, osoby, których nie znałam. Zaraz zrozumiałam, że to zmarli już członkowie mojej rodziny. Ci, których znałam, jak i ci, których nigdy nie dane było mi poznać. Postacie te, już mało zauważalne, stojące jeszcze dalej, nie przypominały już mojej rodziny. Poznałam to patrząc na jedną z twarzy. Babcia mojej koleżanki także uśmiechała się do mnie, jakby była moją rodziną. Pamiętam, jak byłam na jej pogrzebie. Wszyscy stali na niewidocznej "podłodze". Kiedy popatrzyłam w dół, zobaczyłam rozmazane plamy. Świat, w którym dotychczas żyłam. Zerknęłam za siebie. Nie było już tego tajemniczego tunelu. Zdawało się to przestrzenią nie kończącą się. Wszystko już zrozumiałam. Zrozumiałam gdzie trafiają ludzie po śmierci.
Bzdurą były te wszystkie teorie. Nigdy nie zrozumiecie tego, jak tam jest, dopóki nie umrzecie. Jestem pewna, że kiedy przeżyjecie to samo, co ja - będziecie dobrze wiedzieć o co mi chodziło. I przypomnicie sobie moje słowa. A co dzieje się później - dowiecie się sami.